wtorek, 16 lipca 2013

Deathprouf Basterds

Zrobiło się o Tarantino jakby znowu trochę głośniej, a ja się zorientowałem, że mam w tej dziedzinie spore zaległości. Przyczyną jest oczywiście 'Kill Bill', który mógł być znakomitym dwugodzinnym filmem - ale jako czterogodzinne monstrum jest całkowicie nieprzyswajalne. (Jeśli 45-minutowa scena walki powoduje, że sceny wprowadzające w sens filmu zostają wypchnięte do części drugiej, to ja podziękuję.)

Tak więc: 'Deathproof'. Kiepski bardzo. Dwugodzinny film, z czego akcji jakieś dwadzieścia minut. Reszta to przeraźliwie nudne dialogi o tym, gdzie kupić prochy. Kurt Russell nie ratuje sytuacji, końcowy pościg też nie, bo publiczność już dawno wyszła z kina.

'Inglourious Basterds' dużo lepsze. Pomysł zasadniczy wręcz znakomity: ideologiczna walka z faszyzmem na płaszczyźnie sztuki filmowej wymieszana z dramatem zemsty. Niestety bardziej interesuje Tarantino stworzenie westernowej legendy II Wojny Światowej, a to już Europejczykom znacznie trudniej przyswoić. Ale generalnie obejrzeć warto dla ciekawej koncepcji i pełnej bezczelności w jej realizacji.

Natępny przystanek: Django.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz