sobota, 11 sierpnia 2012

'Tulisie'

Dlaczego warto chodzić do kina na filmy dla dzieci?

Na pixary i inne takie to wiadomo: genialna animacja i cała warstwa komediowych odniesień do rzeczy, których dzieci jeszcze nie widziały.

A na takie europejskie, z budżetem tak kiepskim, że na modele 3D nie starcza kasy(*)?

Uwaga, spoilery.

Bo może się zdarzyć, że Wacuś I, król Słonecznej Krainy, popadnie w tak głęboką depresję, że zacznie go irytować niepasujące do jego nastroju lazurowe niebo. I wynajmie na specjalny występ stado owiec-gwiazd, owiec-celebrytek. Wiewiórki-żołnierze dokładnie każdą z nich ocenią pod względem miękkości i czystości wełny, a następnie... posmarują klejem, wsadzą na katapultę i wystrzelą w niebo. Tam owieczki uformują sztuczne obłoczki.

Gdyby ktoś potrzebował mocniejszej dawki: po jakimś czasie owce (podżegane przez krówkę, jedną z głównych bohaterek), jednak się zbuntują, zrobią z własnej wełny spadochrony na drutach i zdesantują na zamek króla Wacusia - ostrzeliwane przez żołnierzy-wiewiórki ananasami wystrzeliwanymi z katapult.

Oto, dlaczego.

(*)W całym filmie, oprócz pięciorga głównych bohaterów, możemy jeszcze zobaczyć króla Wacusia (byka) oraz stado z grubsza identycznych owiec i nieprzeliczone oddziały z grubsza identycznych wiewiórek. W niczym to nie przeszkadza, a właściwie tylko podnosi surrealizm, kiedy lunatykujący król Wacuś mruczy pod nosem "Mamusiu, co tu robią wiewiórki? Wiewiórki, wiewiórki, wszędzie wiewiórki."

'Muppets'

Filmowe 'Muppety' to całkiem niezła komedia: pełno świetnych gagów i scenariusz z fajnymi pomysłami. Motyw z dwoma braćmi: jednym człowiekiem, a drugim Muppetem jest świetny - i w ogóle muppet będący fanem Muppetów jest genialny (i gwizdanie też idzie mu znakomicie).

Jedyny problem z filmem polega na tym, że nie może się zdecydować, czy postawić na akcję czy na zabawne scenki. W rezultacie intryga potraktowana jest po macoszemu (porządne zakończenie dostajemy dopiero od niechcenia na napisach końcowych) i scenkom też nieco brakuje (Zwierzak nie bardzo ma się okazję wyszaleć, szwedzkiej kuchni też właściwie nie ma).

No i gwiazdą przedstawienia jest Jack Black?.

Warto obejrzeć, choć generalnie filmy z Muppetami raczej przypominają, że są to artyści raczej telewizyjni. Może by tak nowa seria?

Planszówki w Bieszczadach

Rozmiary walizek zwykle zachęcają do ograniczania rozmiarów zabieranych w podróż gier. Całkiem dobrze działają w tych sytuacjach małe karcianki oraz piramidki Icehouse'owe.

W tym roku nie było inaczej. "6. nimmt" zrobiło oczywiście furorę jako gra "do grilla" dla towarzystwa o zerowym stopniu doświadczenia (Kramer powinien za tą grę złoty medal dostać). "Famiglia" zaintrygowała Anię, która normalnie gier karcianych nie lubi - najwyraźniej pomogło tu, iż Friese ograniczył liczbę "supermocy" do czterech sztuk. Gra w ogóle zasługuje na uwagę - coś jakby deck/tableau building, ale mechanicznie bardziej zbliżony do klasycznych gier karcianych - za to w rozgrywce trzeba myśleć zdecydowanie mocno strategicznie. (Tu w ogóle należą się podziękowania Mateuszowi, który przypilnował, abym tej ciekawej gry nie przegapił.)

W kategorii gier logicznych rozgrywalnych piramidkami było za to kilka rozczarowań. "Splut!" okazał się niegrywalny po bliższej lekturze zasad (szczegółów jak mrówków plus niejasności). "Pogo" niczym nie porwało, w dodatku okazało się kłopotliwe do rozgrywania piramidkami (potrzeba właściwie 6 identycznych piramid w każdym kolorze). "Logger" trochę zaintrygował, ale po trzech grach nie bardzo wiadomo, jak w to grać (zwycięstwa bardzo jednostronne). Sytuację nieco ratowali w tych okolicznościach klasyczni "Pikemen" (oh, le abstract fantastique!). Ale najlepiej wypadł "Space Walk", czyli dornowska wariacja na temat mankali. Oryginalna mankala też nie jest zła, ale jeśli się ziarenka podzieli między graczy i dodatkowo zróżnicuje (oraz doda ograniczoną możliwość łamania zasad), to wychodzi gra logiczna brutalnie konfrontacyjna. Godne polecenia. (Co ciekawe, jeśli dobrze rozumiem, Ravensburger wydał też polską edycję tej gry w roku 1999. Nigdy na oczy nie widziałem.)

Aha - i jeszcze pojechał z nami "Kingpin". Tradycyjnie ruska mafia (pod wodzą Ani) rozjechała mafię italską.

Wskrzeszenia/reinkarnacje

Zupełnie przypadkowo, w zbliżonym czasie pojawiły się w pierwszych polskich edycjach wznowienia dwóch gier sprzed ładnych kilku lat.

'Great Wall of China' Egmont zreinkarnował całkiem fajnie jako 'Pan tu nie stał' (chociaż Szyszko podobno bardzo mocno trzymał się realiów historycznych, a na karcie "1", z chłopcem, jest ewidentny błąd). Sama gra jednak specjalnie nie wzrusza, takie tam rzucanie kart. W dodatku ostatni gracz dostaje zupełnie za friko dodatkowe punkty z towarów pojawiających się w ostatniej rundzie. W kategorii 'karty z numerkami' Knizia ma kilka zdecydowanie lepszych gier.

'Goa' natomiast to niewątpliwy klasyk euro, który zdecydowanie zasłużył na wznowienie. Gra cięższa, bogata w szczegóły, wymagająca doświadczenia, oferująca rozmaite drogi do zwycięstwa... Nie miałem okazji grać w pierwszą edycję (no dobra, pół partii na jakimś konwencie 6-7 lat temu), więc na temat poprawek w zasadach się nie wypowiem, ale obecny styl licytacji działa znakomicie. Co ciekawe, choć sam nie chciałem w to wierzyć, jest to gra licytacyjna świetnie działająca na dwie osoby (choć jest to wtedy całkiem bezlitosna walka).