wtorek, 15 stycznia 2013

'Mydło'

'Mydło, czyli radzimy się powiesić' Gałczyńskiego to zbiór jego krótkich kawałków dla 'Cyrulika Warszawskiego', takiej przedwojennej gazety satyrycznej. 'Kawałków' to zresztą dużo powiedziane, w istocie jest to coś w rodzaju 'przeglądu prasy' przeważnie z dwu-trzy linijkowym komentarzem. Wrażenie 'kwitów z pralni' niestety jest obecne, głównie ze względu na wszechobecny brak kontekstu. Za to tym lepszy jest efekt, jak raz na kilka stron dowcip bezlitośnie uderza między oczy. Mnie na przykład powaliło na ziemię brawurowe zaliczenie do literatury erotycznej wierszyka, zaczynającego się od wersu 'Jak ma dziecina doszła'.

Tylko dla fanów prozy Gałczyńskiego. A ci i tak bardziej czekają na wznowienie 'Listów z fiołkiem'.

niedziela, 13 stycznia 2013

Woody Allen: retrospektywa

...albo, mówiąc po ludzku, nadrabianie zaległości z ostatnich pięciu lat (plus jeden klasyk).

'Śpiocha' jakoś nigdy wcześniej nie widziałem, a od czasu do czasu ktoś go gdzieś wychwala. Do mnie trafił nie do końca. W równych dawkach wymieszane dystopia i slapstick. Obie z osobna nawet zajmujące, ale co robią razem w jednym filmie?

'Vicky Cristina Barcelona', 'Whatever Works' i 'You Will Meet a Tall Dark Stranger' razem reprezentują wątek 'życie jest przypadkowe, nigdy nie wiesz, co cię czeka, więc nie szarp się, tylko korzystaj z każdej okazji'. No cóż, przy odrobinie pomysłu da się pewnie z tego zrobić dobry film. Ale kiepska obyczajówka, właściwie opera mydlana, nie jest właściwym podejściem do problemu. Jeśli jeszcze nie mamy pomysłu na zakończenie wątków i zostawiamy bohaterów w większych kłopotach, niż byli na początku, to wywołamy w widzach wyjątkowo kiepskie wrażenie. Jedynie 'Whatever Works' da się jakoś oglądać, ze względu na monologi głównego bohatera, który mocno przypomina dra Beckera.

W 'Midnight in Paris' Allen kompletnie zmienia podejście i prezentuje właściwie list miłosny do Paryża. Z jednej strony wcielona nostalgia do lat 1920-tych, ale z drugiej - nieco niegłupich praktycznych wniosków życiowych. I Hemingway jako archetyp mężczyzny. I Wilson gra świetnie, niby typowy 'dubler' Allena, ale jednak wystarczająco odmienny, aby odróżnić tą postać.

'To Rome with Love' skupia się na mieście nieco mniej, za tom prezentuje trzy różne historie. Mamy młode małżeństwo, równie oszołomione nowym życiem, co wielkim miastem. Mamy zwykłego urzędnika, który z dnia na dzień kompletnie bez uzasadnienia staje się sławny. I mamy grabarza, który w późnym wieku rozpoczyna karierę operową. Wszystkie trzy nieco odjechane - w ogóle odejście od realizmu, podobnie jak w 'Paryżu', zdecydowanie wyszło filmowi na dobre: oprócz dobrej komedii jest też trochę nad czym pomyśleć.

'Snowmen'

'Bałwanki', trzeba przyznać, dość udane były. Klimat oczywiście trzymały, rozwiązanie zagadki tożsamości Złego Kosmity nawet dość zaskakiwało. Ale z drugiej strony wszystkie moffattowe przykrości: ograny wątek dziecięcych strachów, porównywanie Sherlocka Holmesa do homoseksualnej/ksenofilnej jaszczurki, cliffhanger będący tematem nowego sezonu - identycznego, jak poprzedni (dlaczego żyje ktoś, kto przecież umarł).

Najlepsza rzecz w całym odcinku: Richard E. Grant. Nie tracę nadziei, że kiedyś jeszcze mu się uda zagrać Doktora.