wtorek, 16 października 2012

Software Wetware Freeware Realware

Rudy Rucker to jeden z klasyków cyberpunka, ale trzeba przyznać, że tetralogia 'Ware' bardziej się kojarzy z twórczością Dicka niż Gibsona. Sieci tu nie ma prawie wcale - jest za to wszechobecny problem tożsamości. O kopiowaniu osobowości do postaci oprogramowania, o kopiowaniu ludzkiego ciała w postaci androidów, o klonowaniu, o myślącym zapleśniałym plastiku, o falach osobowości podróżujących przez kosmos... Do tego wszechobecne narkotyki i poszukiwanie bóstwa.

Jednak mimo wysokiego poziomu odjechania, rzecz czyta się bardzo dobrze, ponieważ napisana jest jasno i przejrzyście. Akcja bowiem pomyka żwawo, co i rusz zaskakując swymi zwrotami i końcówka każdego tomu gwarantuje sporą niespodziankę.

Kto nie ma alergii na "weird", a chciałby poznać całkiem nietypową wizję rozwoju ludzkości, rzecz właśnie dla niego.

Rzecz dostępna (CC) od autora lub np. przez feedbooks.

'Cylinder van Troffa'

Z cyklu 'nadrabianie wstydliwych zaległości z klasyki': zabrałem się za Zajdla, zaczynając od "Cylindra...".

Zaczyna się tak, jak się obawiałem, astronauci trafiają do księżycowej kolonii, która jest obrzydliwym społeczeństwem totalitarnym: inwigilacja, rządy wojska, itd. Wiadomo, z powodu takich kawałków Zajdel był w latach 80-tych popularny. Na szczęście potem akcja przenosi się na Ziemię i rzecz się robi dość ciekawa. Na mnie w każdym razie klimaty typu "a cóż takiego zagadkowego się przydarzyło na tej planecie" działają dość mocno i w odkrywanie historii cywilizacji, której niczego nie brakuje, dałem się wciągnąć. Na koniec akcja koncentruje się na tytułowym cylindrze i... kończy czymś w rodzaju spekulacji na temat, jak akcja powinna potoczyć się dalej. Szkoda, że tego autor nie pociągnął dalej, jest to obiecujący materiał - a zamiast tego dostaliśmy autofarsę o przesyłaniu samej książki w czasie.

Generalnie: książka owszem, zestarzała się nieco, ale ciągle potrafi zainteresować. Fanom planetarnej eksploracji powinna się spodobać.

(Wersja audioksiążkowa z Aleksandrii godna polecenia: dobrzy lektorzy, stonowana ścieżka dźwiękowa i efekty.)

Amelia's Last Farewell

Najnowszy "półsezon" Doktora to zwrot o 180 stopni. Do tej pory Moffat katował nas tysiącem pomysłów na sekundę i wątkami ciągnącymi się w nieskończoność. Tym razem mamy porządne, zamknięte historie z początkiem i końcem. Niestety, choć ogląda się całkiem przyjemnie, to pomysły sprawiają wrażenie odgrzewanych, a zakończenia da się przewidzieć od pierwszych minut.

W ogóle brakuje jakiegokolwiek, choć najlżejszego, tematu przewodniego. No dobra, jest wątek "normalne życie Pondów vs życie z Doktorem". Ale potraktowany kompletnie po macoszemu, trochę jakby: "mamy jeszcze tylko pięć odcinków, wrzućmy jakieś zapychacze". A ostatni odcinek, wielkie odejście Amy i Rory'ego z serialu, choć trzyma atmosferę całkiem nieźle, to sprawia wrażenie, jakby autor kompletnie się nie starał uzasadnić to, co się dzieje. Ma być odejście, to będzie. Nieważne, że kompletnie nie wiadomo, dlaczego Nowy Jork jest takim nieodstępnym dla podróży w czasie miejscem. (Davies przynajmniej wysłał Rose do równoległego wszechświata...)

Koniec Moffatowskiego Doktora czy tylko rozgrzewka przed kolejnym szturmem? Może przekonamy się na Święta...