wtorek, 16 października 2012

Amelia's Last Farewell

Najnowszy "półsezon" Doktora to zwrot o 180 stopni. Do tej pory Moffat katował nas tysiącem pomysłów na sekundę i wątkami ciągnącymi się w nieskończoność. Tym razem mamy porządne, zamknięte historie z początkiem i końcem. Niestety, choć ogląda się całkiem przyjemnie, to pomysły sprawiają wrażenie odgrzewanych, a zakończenia da się przewidzieć od pierwszych minut.

W ogóle brakuje jakiegokolwiek, choć najlżejszego, tematu przewodniego. No dobra, jest wątek "normalne życie Pondów vs życie z Doktorem". Ale potraktowany kompletnie po macoszemu, trochę jakby: "mamy jeszcze tylko pięć odcinków, wrzućmy jakieś zapychacze". A ostatni odcinek, wielkie odejście Amy i Rory'ego z serialu, choć trzyma atmosferę całkiem nieźle, to sprawia wrażenie, jakby autor kompletnie się nie starał uzasadnić to, co się dzieje. Ma być odejście, to będzie. Nieważne, że kompletnie nie wiadomo, dlaczego Nowy Jork jest takim nieodstępnym dla podróży w czasie miejscem. (Davies przynajmniej wysłał Rose do równoległego wszechświata...)

Koniec Moffatowskiego Doktora czy tylko rozgrzewka przed kolejnym szturmem? Może przekonamy się na Święta...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz