wtorek, 5 listopada 2013

Shadowline Saga

Amerykański komiks superbohaterski pochował już wiele uniwersów, które nie wytrzymały bezlitosnych praw rynku. Właściwie, jako martwe, nie są specjalnie godne zainteresowania - mnie jednak zawsze interesowały z powodu jednej podstawowej przewagi nad seriami wciąż wydawanymi. Mianowicie: ponieważ są zakończone, to przeważnie posiadają jakiś finał. Często widowiskowy, czasami pospieszny i chaotyczny, czasem zwyczajnie doklejony na siłę. W każdym razie nie ciągną się bezsensownie w nieskończoność.

Marvel miał takie coś w okolicach 1988-1989. Nazywało się Shadowline Saga i było wydawane przez imprint Epic, który właściwie nie zajmował się komiksami superbohaterskimi. Ale jednak. Składało się z trzech osobnych serii ('Powerline', 'St. George', 'Doctor Zero') i megaserii na zakończenie ('Critical Mass') - co ciekawe, w całości napisane przez dwójkę scenarzystów.

Rzecz ewidentnie pisana w duchu post-watchmenowskim, całkiem na poważnie i z zaangażowaniem. Że media ogłupiają, że polityka zatruwa sumienia, że bomba atomowa zagraża. Uwielbiam komiksy z lat 80-tych, wychowałem się na nich i wciąż najlepiej odbieram komiksy w tym stylu - ale muszę przyznać, że czyta się to nienajlepiej. Rzecz jest pretensjonalna, ilustrowana w Sienkiewiczowskim (Bill, nie Henryk) stylu, niepotrzebnie wydłużona... A i tak pozostaje w pamięci jako lekko podrasowana historyjka o superbohaterskich przepychankach.

Są oczywiście też plusy. Jest potraktowana na poważnie religia (w dodatku katolicka), co nieczęsto się zdarza w komiksie amerykańskim. Jest fantastycznie odjechany nieumarły płatny zabójca (przedsiębiorca morderczy) Schreck. Jest znakomita scena pułapki na najpotężniejszego superbohatera w łodzi podwodnej. Ale do dobrej lektury trochę jednak brakuje.

Tylko dla fanów gatunku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz