czwartek, 21 listopada 2013

Jonah Hex

I dla kontrastu: komiksowy western tym razem w wydaniu amerykańskim.

Blueberry serwował dłuższe kilku-albumowe historie, w Hexie dostajemy krótkie jednozeszytowe historyjki. Jest to z jednej strony zaleta - bo autorzy nie mogą przeciągać sprawy w nieskończoność (jak to amerykańskich komiksach, zwłaszcza w DC, często bywa) i muszą zawsze szybko przejść do sedna. Z drugiej jednak strony kolejne zeszyty zaczynają popadać w schemat i stają się zwyczajnie nużące. Rozumiem, że życie łowcy nagród na Dzikim Zachodzie nie może być zbyt różowe, ale lektura prezentuje zatrważająco dużą populację złodziei, gwałcicieli, porywaczy, morderców, kanibali i psychopatów.

Jest kilka zeszytów w nieco innym klimacie: prezentujących rodzinne powikłania Hexa: spotkanie z umierającym ojcem (który jako chłopca sprzedał go Indianom), z dorosłym synem (którego nigdy wcześniej nie widział), wątek z Talulą Black (którą wyuczył na rewolwerowca, aby mogła się zemścić) i ich dzieckiem (które zostało porwany przy porodzie). Te zeszyty angażują faktycznie mocniej. Jest też (jedyny chyba) dłuższy ciąg 'Six Guns War', który wypadł niestety jako niespecjalnie udany crossover.

Graficznie przeważnie jest znakomicie (choć artyści zmieniają się dość często). Mnie najbardziej przypadły do gustu grafiki Jordiego Berneta, rysownika z Hiszpanii.

 

A potem przyszło 'New 52' i 'Jonah Hex' zmienił się w 'All-Star Western', w którym Hex rozwiązuje zagadki kryminalne w XIX-wiecznym Gotham. Aha. Przez chwilę było to nawet zabawne, ale jak w jaskiniach pod Gotham pojawili się Indianie i nietoperz-gigant, to odpadłem.

Podsumowując: godne polecenia, ale dawkować w rozsądnych porcjach - próba przyswojenia wszystkiego naraz grozi przesytem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz