wtorek, 3 lipca 2012

'1920 Bitwa Warszawska'

Do wydarzeń historycznych można w filmie podejść na dwa sposoby. Albo śledzimy wiernie samo wydarzenie i jego głównych sprawców - ale wtedy niebezpiecznie zbliżamy się do filmu dokumentalnego, który pasuje raczej do telewizji niż sal kinowych. Albo pokazujemy, jaki to wydarzenie miało wpływ na zwykłych ludzi. Takie rozwiązanie wybrano przy '1920' i jest to niestety aż do bólu schematyczny produkcyjniak.

Jest wojna, więc potrzeba oczywiście zakochanej pary, która pobierze się w przeddzień wymarszu i rozdzieli ich wojenna zawierucha. Spotkają się już po wszystkim (Spoiler? Not really.), jakże odmienieni. Powinien być Piłsudski, więc rzuca parę zabawnych/groźnych tekstów. Idą ruscy komuniści, więc pojawiają się Lenin i Stalin. Wiadomo, że jakąś rolę odegrali kryptografowie, więc dwóch zabawnych panów też coś pobełkocze o szyfrze przestawnym i alfabecie łacińskim.

I tak to leci: jak ktoś nic nie wiedział o samym wydarzeniu historycznym, to się nie dowie (za to posłucha popularnych wówczas piosenek. Jak ktoś liczył na ciekawą historię z życia zwykłych ludzi, to się również rozczaruje: im dalej w film, tym mniej głównych bohaterów widać; a ich udział w bitwie warszawskiej jest już kompletnie symboliczny. Film zajmuje się za to się głównie przekazaniem tezy, że Ruscy są źli i głupi. [A Ukraińcy oczywiście to nasi szlachetni bracia - przecież organizujemy z nimi Euro :) ]

Ech, nie bardzo to wyszło...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz